poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Ministerstwo

Witam po długiej przerwie. Przepraszam za opóźnienie, ale szkoła zajmuje większość mojego czasu. Postaram się, żeby notki pojawiały się częściej. 
Dedykuję rozdział mojej przyjaciółce Tori, która przylatuje do mnie w końcu w piątek. Czekam! <3

Nisia
_______________________________________________________________________
Papiery o adopcję pojawiły się razem z aktem urodzenia na biurku samego Ministra Magii. Dlaczego? Może dlatego, że Severus Snape nie był zwykłym obywatelem. Był Mistrzem Eliksirów Londynu, nauczycielem w Hogwarcie; wygląda na to, że sam Dumbledore poręczył za niego, ale dowody, nijakie, w sumie bardziej poszlaki, wskazywały jasno, że był on Śmierciożercą. Jedna, jedyna opinia od dyrektora Hogwartu powstrzymywała aurorów od konfiskaty wszelkich dóbr materialnych rodu Snape'ów oraz aresztowania samego Mistrza Eliksirów. A teraz, nagle Snape pisze, że ma dziecko z kobietą z czystego rodu, która zmarła kilka dni temu. Oczywiście Minister nie uwierzył w to i kazał sprawdzić. Niestety, dla niego, te informacje się potwierdziły. Istniała Magenta Bellatrix Blishwick i o dziwo, posiadała dziecko, które zaginęło tuż po urodzeniu. Dziecko nazywało się Jonathan Scorpius Snape, ale Minister był przekonany, że jest to tylko zbieg okoliczności, który działa na korzyść Snape'a.
Minister po przeczytaniu dokumentów chwycił pióro i pergamin. Przez chwilę zastanawiał się jak zacząć, ale zdecydował się na formalne wezwanie na przesłuchanie w celu wyjaśnienia sprawy, zbadania dziecka oraz przekazaniu pewnej bardzo ważnej rzeczy, którą Minister dostał od Lily Potter kilka dni przed jej śmiercią.

***

W dworze od rana panował rozgardziasz. Skrzaty biegały w tą i z powrotem, żeby Pan i Panicz jakoś wyglądali idąc do Ministerstwa Magii w Londynie. Pomijając to, że Harry w pewnym momencie zasnął to nie byłby taki problem. Rzecz w tym, że Severus kategorycznie nakazał skrzatom znaleźć jego szatę, którą ostatnio widział pięć lat temu. Kiedy w końcu się odnalazła trzeba było ją wydłużyć i dopasować do sylwetki, która trochę się zmieniła przez ten czas. Kiedy Snape był gotowy, wystarczyło przygotować Harry'ego, który... zniknął. Rozpoczęło się więc poszukiwanie dziecka po trzech piętrach budynku. Kiedy akcja ratunkowa nic nie dała Severus udał się do lochów w stronę laboratorium i w ostatniej chwili powstrzymał Jonathana przed wejściem do pracowni. Wziął go na ręce i zabrał do jego pokoju, zawołał skrzaty i kazał znaleźć szatę dla niego. Ostatecznie obaj wyglądali tak samo, pomijając to, że Snape miał na sobie czarny płaszcz, a Harry malutką, oczywiście czarną, kurteczkę. Wyszli przed budynek i udali się do punktu aportacyjnego. Kiedy znaleźli się w głównym holu, Severus, mając na rękach małe dziecko, które spało, wzbudził niemałe poruszenie. Wszyscy wyciągali szyję, żeby ujrzeć Snape'a z dzieckiem. Severus jak najszybciej udał się do wskazanego pokoju. Na szczęście, w miarę jak szedł w głąb Ministerstwa spotykał coraz mniej osób, a pod samymi drzwiami nie było nikogo. Severus się denerwował. Nie chciał tego przed sobą przyznać, ale bał się tego, co wykażą zaklęcia. Pewnie okaże się, że to syn Lily i Jamesa i będzie musiał się tłumaczyć, dlaczego zabrał Chłopca-Który-Przeżył. Tak bardzo tego nie chciał.
Odetchnął kilka razy i pchnął drzwi. Znalazł się w dość jasnym pomieszczeniu. Na środku stało biurko za którym siedział Minister. Po jego lewej stronie Magomedyk z Munga, a po prawej jeden z aurorów. Snape rozejrzał się po pomieszczeniu i kiedy nie zobaczył nic podejrzanego wszedł do pomieszczenia zamykając za sobą drzwi.
- Dzień Dobry - powiedział tylko i wyłącznie z grzeczności.
- Tak, dzień dobry.
- A więc, może przejdziemy do rzeczy, bo trochę mi się spieszy.
- Dobrze. Wie pan, dlaczego pana wezwaliśmy?
- Tak. Chcecie się upewnić, że to dziecko jest moje - Severus nie miał ochoty na głupie przepychanki słowne, szczególnie że miał napięty grafik, bo musiał do przyszłej środy załatwić wszelkie ważne sprawy.
- Owszem.
- To na co czekamy?
- Och, dobrze. Skoro pan nalega. - Severus podszedł do biurka i położył małego na blacie. Magomedyk, który okazał się być kobietą machnął różdżką nad Jonathanem i pojawiło się nad nim kilka kolorowych wstążek. Jedna z nich, ku zaskoczeniu wszystkich w sali, włącznie ze Snapem, połączyła się z Mistrzem Eliksirów. Reszta informowała jak dziecko ma na imię, kto jest biologicznymi rodzicami oraz czy jest czarodziejem, czy mugolem. Po kilku minutach raport był napisany, a kolorowe nitki zniknęły. 
- Jonathan Scorpius Snape, urodzony szóstego czerwca 1980 roku, syn zmarłej Magenty Bellatrix Blishwick oraz Severusa Snape'a, czarodziej. - Słowa Magomedyka przebiły się niczym strzała przez pancerz myśli Snape'a.
- Dziękuję - odezwał się oszołomiony Minister. Najwyraźniej on także nie spodziewał się takiego obrotu sprawy.
- Wspomniał pan, że posiada także coś co należy do mnie - upomniał się Severus.
- Ach, tak. Byłbym zapomniał. - Minister zaczął przeszukiwać kieszenie. Po chwili wyciągnął przeźroczystą fiolkę, w której, w miarę przechylania, przelewała się biała ciecz. Wspomnienie. Snape wyciągnął rękę i wyrwał fiolkę z rąk Ministra.
Severus nie czekając na pozwolenie podniósł dziecko przyciskając je do piersi i odwrócił się na pięcie w stronę drzwi.
- Dziękuję. Do widzenia - rzucił przez ramię i już go nie było. Z mętlikiem w głowie przemierzał korytarze ku wyjściu. W ministerstwie już panował tłok, ale on się tym nie przejmował. Szedł z dzieckiem na rękach i małą fiolką w kieszeni. Kiedy dotarł na niższe piętra, musiał przepychać się pomiędzy ludźmi, ale nie zwracał uwagi na ich zdziwione spojrzenia. Po kilku minutach wpadł na kogoś. Wyszeptał "przepraszam" i już miał ominąć przeszkodę, kiedy poczuł rękę na swoim ramieniu. Podniósł głowę i popatrzył na osobę z mordem w oczach, ale kiedy zrozumiał kto przed nim stoi, przybrał na twarz obojętności przyprawioną odrobinką skruchy. Oczywiście nie za dużo, bo w końcu był to Postrach Hogwartu.
- Snape - przywitała się osoba lekko pochylając głowę.
- Witam Lucjuszu. - Severus odwzajemnił gest.
- Czy ja dobrze widzę? Ty? Z dzieckiem? - Szok na twarzy Malfoy'a był udawany, ponieważ wiedział o chłopcu, ale musiał grać przed wszystkimi.
- Ach tak. To mój... syn - powiedział na tyle cicho, że tylko Lucjusz usłyszał. - Jonathan Scorpius Snape.
- Och. Jaki... śliczny - wszystkie osoby, a było ich nie mało, które dyskretnie przysłuchiwały się ich rozmowie, teraz wpatrywały się otwarcie w Malfoy'a, który znany był z tego, że na co dzień nie używał takich słów. Kiedy zorientował się co powiedział i jaki efekt uzyskał, rozejrzał się dookoła i każda osoba, która napotkała spojrzenie zimnych, stalowo-szarych oczu odwracała wzrok, by na pozór zająć się swoimi sprawami, ale bacznie przysłuchiwała się kolejnym słowom. - Może przyszedłbyś dzisiaj do mnie? Dawno nie... rozmawialiśmy - I nie czekając na odpowiedź odwrócił się i odszedł w tylko sobie znanym kierunku. Severus natomiast poszedł w drugą stronę i torował sobie drogę pomiędzy tłumem. Miał nadzieję, że już nikogo nie spotka, ale jego marzenia prysły jak bańka mydlana, kiedy przed sobą ujrzał długą, białą brodę i usłyszał uprzejmy głos, a oczami wyobraźni dopasował, na tak dobrze znaną mu twarz, dobrotliwy uśmiech.
- Och, witaj Severusie. Jak miło cię widzieć gdzieś poza Hogwartem.
- Dzień Dobry.
- A któż to? - Uśmiechnął się znacząco w stronę malca.
To było najgorsze pytanie jakie Dumbledore mógł zadać tutaj wśród ludzi w Ministerstwie. Snape dobrze wiedział, że roi się tu od reporterów, a obecność Albusa jest wielkim wydarzeniem, jak i to z kim rozmawia i o czym będzie wiadome w całej Anglii.
- Przepraszam Albusie, ale cenię sobie prywatność - znacząco popatrzył wokoło na przysłuchujących się ludzi - więc wolałbym nie odpowiadać na to pytanie teraz, tutaj. Moglibyśmy się spotkać u ciebie, jutro? - zapytał wiedząc, że Dumbledore nie ma innego wyjścia niż się zgodzić. - Dobrze, to ja będę jutro rano. - I odszedł szybkim krokiem mając nadzieję, że już nikogo nie spotka.
Bez większych problemów i na szczęście nikogo nie spotykając dotarł przed bramę posiadłości. Swe kroki skierował nie w stronę domu, ale wręcz przeciwnie, udał się do ogrodu. Szedł alejką, wokoło której rosły oszałamiające kwiaty kwitnące cały rok dzięki zaklęciom wstrzymania. Trochę dalej rosły czerwone i czarne róże. Były to ulubione kwiaty Magenty, które zasadziła kiedy tylko przyjechała by tu zamieszkać. Stwierdziła w tedy, że ogród jest zbyt smutny i przyda mu się odrobina koloru.
Severus usiadł na jednej z ławek pod dębem i posadził sobie na kolanach Jonathana, który nadal spał. Maluch oparł się o niego trzymając kciuk w buzi i ssąc go jak w transie. Snape zapatrzył się na spokojną twarz swojego podopiecznego. Nie pasowało mu, że ten mały chłopczyk ma uratować zepsuty świat. Pomyślał o Voldemorcie, który zginął by go zabić. Roczne dziecko pokonało najpotężniejszego Czarnoksiężnika. Popatrzył na czoło, na którym jeszcze wczoraj była błyskawica, a dzisiaj już jej nie było. Ucieszył się, że zaklęcie adopcji zadziałało. Nikt go nie rozpozna, nikt nawet nie pomyśli o tym, że Harry Potter przeżył. No może tylko aurorzy i Albus i Ministerstwo. Przypomniał sobie jednak co powiedział Nott o koledze w aurorach. Czyli Voldemort też będzie wiedział.
Zamyślony Severus nie zauważył wpatrujących się w niego wielkich, zielonych oczu. Jonathan znudzony bezczynnością zszedł z kolan opiekuna i zafascynowany, bardzo powoli, zaczął kierować się w stronę jednej z róż. Kiedy Harry był na wyciągnięcie ręki od kwiatka, ten go... ugryzł. Maluch zalał się łzami, a kwiatek w reakcji na niespotykanie nieznośny dźwięk, zaszył się pośród innych roślin. Harry bezradnie klapnął na ziemię i płakał jednoścześnie krzycząc głośniej niż wszyscy uczniowie z Hogwartu razem wzięci. Ten krzyk otrzeźwił Severusa, który dzikimi oczami zaczął oglądać się na boki by dojrzeć źródło dźwięku. Kiedy zobaczył swojego synka siedzącego przed różami z zakrwawioną rączką rzucił się w jego stronę i bez zastanowienia pobiegł do zamku. Wiedział, że nie ma już dużo czasu. Jad tych czarnych róż był trujący i niebezpieczny dla dorosłych, a dla dzieci wręcz zabójczy. Krzyk ucichł i oddech zaczął się spowalniać. Niby to dobrze, ale Severus coraz bardziej bał się o jego życie.
Jak burza wpadł do pracowni, położył Jonathana na pleckach na jednym ze stołów. W tym momencie mało go obchodził fakt, że mały może cokolwiek zniszczyć, ponieważ ledwo mógł oddychać, a co dopiero mówić o rozrabianiu. Zaklęciem przywołał potrzebną fiolkę i pół jej zawartości wylał na ranę, a drugie pół wlał do gardła Harry'ego. Ręka zalała się nową falą krwi brudząc blat, a po niej z rany wypłynęła jedna, czarna kropla, która konsystencją i kolorem przypominała ropę. Severus przetarł rękę szmatką oddychając głęboko z radości, że żaden z palców nie ucierpiał. Obejrzał dłoń i zauważył ranę na wierzchu dłoni. To będzie jedyna pamiątka po tym zdarzeniu. Snape oderwał wzrok od ręki i przeniósł go na sinawą twarz chłopca. Chwilę... siną? Dłużej się nie zastanawiając wziął go na ręce i deportował się do Munga. Rzucił się na pierwszego Medyka jakiego spotkał.
- Ratuj mojego syna - powiedział i osunął się po ścianie tracąc świadomość.

3 komentarze:

  1. mam nadzieje że małemu harry/Jonathan przeżyje
    czekam na szybki ciąg dalszy

    OdpowiedzUsuń
  2. dawaj dawah piszesz naprawde fajnie ale przerywac w takim momecie ..... czekam na nastepny rizdzial

    POGROMCZYNI

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam,
    no i wszystko się udało, taaak Snape z dzieckiem na rękach to musiał być nie lada widok... jak widać bardzo się martwi o tego maluszka...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń